„Czas króli już minął”- to są słowa jednego z bohaterów najnowszej komedii Volta, które niewolno zmierzają do przemyślenia nad pracą samego reżysera filmu. Juliusz Machulski, wcześniej uważany za króla polskiej komedii, ostatnio nie bardzo cieszy widzów. Volta, jak większość ostatnich produkcji Machulskiego - Ambassada czy Kołysanka, reprezentuje raczej średni poziom.
Akcja filmu rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych XIV-XVI i XIX-XX wieku. Tytuł pochodzi od nazwiska głównego bohatera – Bruno Volta który, jak mówi o nim jego dziewczyna, „zamienia ćwoków w ludzi”. Cała intryga filmu kręci się wokół drogocennego artyfaktu, znalezionego w ścianie jednej z lubelskich kamieniec. Odnalazła go Wiki, koleżanka dziewczyny Bruno, znajdując się w kamienicy, którą otrzymałą w spadku. Przebiegły Volta, nie może upuścić możliwości wielomilionowego zarobku, więc wraz ze swoim ochroniarzem pragnie ptrzejąć artefakt. Jednak, nie zdaje sobie sprawy, że Wiki również potrafi grać vabank. Słowem, dzieje się dużo, choć niekoniecznie z sensem.
Czerstwe żarty ratuje charyzma autorów, którzy potrafią zagrać komiczne sceny. Na pochwałę zasługuje Andrzej Zieliński, który jako chytry i zabójczo inteligentny Bruno Volta jest po prostu niezwykle przekonujący. Aż dziw, że tak utalentowany aktor przez wiele lat pozostawał w cieniu swych kolegów. Honor filmu ratuje drugoplanowa kreacja Jacka Braciaka, w roli Kazimierza Dolnego, śniącego o przywróceniu monarchii. Każdy tekst wygłoszony przez niego wywołuje salwy śmiechu.
W trakcie oglądania reżyser nie daje nam zapomnieć kto jest głównym sponsorem filmu. Tu wszyscy bohaterowie co pięć minut podkreślają, że są w Lublinie. Nietrudno zauważyć, że autora Volty uwiera otaczająca rzeczywistość. Na nerwy działają mu: ogłupiające programy telewizyjne, politycy-populiści, a także ludzie, którzy bezrefleksyjnie czerpią wiedzę o świecie z wyszukiwarek internetowych. Jak nie dać się tej rutynie? Machulski proponuje trochę śmiechu plus długie spacery po malowniczej lubelskiej starówce.
Film nie jest całkiem nieudany, jednak od człowieka, który przyniósł nam Kingsajz czy Seksmisję, oczekuje się bardziej wysublimowanego żartu. Czegoś, co poruszy nasze szare komórki, a nie będzie żerowało na niższym humorze, wręcz wymuszającym śmiech.