Z Karolem Krukowskim rozmawia Dorota Hartwich
Pręgierz może na pierwszy rzut oka wydawać się klasycznym albumem fotograficznym opatrzonym komentarzami. Wybrałeś jednak inny gatunek – stworzyłeś fotograficzny picture book, czyli książkę obrazkową. Nie powstała szybko, tworzyłeś ją w dość wolnym tempie.
Pamiętasz: spotkaliśmy się na wystawie „Portret Guliwera” w 2012 roku w Galerii BWA Design. Wtedy próbowałem stworzyć nie ilustracje, lecz obrazy, które można by umieścić pomiędzy wierszami oryginalnego tekstu Jonahtana Swifta. To, co wydaje mi się kluczowe w myśleniu o picture bookach, to przede wszystkim założenie, żeby obraz nie ilustrował tego, co jest w tekście, a tekst nie opisywał tego, co znajduje się w obrazie. Na wystawie odbiorcy zafascynowali się technologią mokrego kolodionu, w której wykonałem zdjęcia – oglądali je, ale nie czytali tekstu. To sprawiło, że zdecydowałem zaproponować taką formę, która nie pozwoli pomijać narracji, będzie ścisła, konkretna, zdyscyplinowana i nie będzie można z niej zabrać nawet jednego przecinka czy słowa.
Taka jest fizjonomia picture booka: tekst i obraz są zrośnięte. Druga ważna cecha: prostota, redukcja środków wyrazu. I trzecia: picture book daje przestrzeń odbiorcy, pozwala mu szukać znaczeń, czyni go w pewnym sensie współautorem opowieści. Co Ty cenisz w tym gatunku najbardziej?
Fotograf operuje rzeczownikami, które są jak komunikaty, na zdjęciu widzisz konkretny obiekt. W picture booku jest zupełnie inaczej, narracja jest bliższa fabule, która operuje czasownikiem, to inna materia niż ta, z której się wywodzę. W książce obrazkowej fascynuje mnie to, że nie jesteś w stanie przewidzieć, co będzie zaraz. Na wystawach fotografii jest inaczej – wszystko jest przewidywalne w co najmniej 90%. Pomyślałem więc, że wykorzystam formę picture booka i sam na siebie ukręcę bata: stworzę narrację, w której sam nie będę wiedział, co będzie za chwilę.
Dlaczego na motyw przewodni Twojej opowieści wybrałeś wrocławski pręgierz?
Chciałem za pomocą fotografii sięgnąć w stronę odległych czasów. Miałem zamiar współpracować z historykami z Uniwersytetu Wrocławskiego, chciałem fotograficznie odtworzyć przeszłość, używałem historycznych zdjęć, aranżowałem sceny, ubierałem bohaterów w stroje z epoki, inscenizowałem, jeździłem w różne miejsca. Okazało się jednak, że trzeba było dużo pobłądzić, żeby dojść do Pręgierza. Kiedyś kupiłem sobie kawę i usiadłem przy nim. Rozejrzałem się i pomyślałem: tu jest wszystko, czego potrzebuję. Mam go 24 h na dobę, on żyje pięć wieków, ma w sobie mnóstwo historii, nie rusza się, więc jest wciąż do mojej dyspozycji. I nie mówi, co mi bardzo pomoże, bo to ja dam mu głos.
I tak, obok zdjęć, powstał tekst.
Kiedy spotkałem się z Iwoną Chmielewską, jedną z najwybitniejszych twórczyń książek obrazkowych, usłyszałem trzy porady, w tym następującą: „Panie Karolu, zawsze zaczynamy od tekstu”. Tekstu do Pręgierza szukałem w źródłach naukowych, historycznych, prasowych – i nigdzie nie znalazłem czegoś, co zainspirowałby mnie na tyle, bym mógł się do tego odnieść obrazem fotograficznym. Było mi trudno; kiedy autorytet powtarza: „zacznij od tekstu”, to ciężko się od takiej jednoznacznej porady odkleić. Jeśli jednak jako artysta osiągnąłem pewną dojrzałość, to ta dojrzałość pojawiła się właśnie wtedy: w zakwestionowaniu tej jednej rady autorytetu. Pomyślałem: jestem fotografem, zacznę nie od tekstu, ale od fotografii. I zacząłem chodzić pod pręgierz. Książka powstała w mojej głowie dopiero, kiedy układałem fotografie obok siebie na podłodze, w pracowni i patrzyłem, jak ze sobą rozmawiają: tu, na ławce, śpi osoba bezdomna, obok zamożni ludzie fotografują się najnowszymi iphonami, dalej ktoś pokazuje sztukę uliczną, aktywiści demonstrują. A ja stoję, obserwuję, i to wszystko do mnie mówi. Nad zdjęciami pracowałem rok. I kiedy one mi się na podłodze poukładały, to większość teksu napisałem w godzinę.
Ale zmieniłeś zakończenie. Pierwsza wersja książki miała rodzaj happy-endu.
Tak, bo nie wiedziałem od początku wszystkiego. Na tym polega fenomen pracy nad książką, która sama w sobie zaskakuje autora. Houellebecq powiedział kiedyś, że on tworzy bohatera do czterdziestej strony powieści, potem bohater już żyje sam. Pomyślałem sobie: poznam pręgierz i pozwolę mu opowiadać. I zauważyłem, że usiłuję go jakoś złagodzić, zinfantylizować, oswoić, nie bać się go, choć – de facto – myślałem i opowiadałem innym o nim w dość surowym tonie, bo nie mam żadnej pewności, że pręgierz za iks lat będzie nadal wesołym miejscem spotkań, jakim bywa dziś. Czasy są dziwne.
Wyszła ci książka poetycka, wręcz – powiedziałabym – intymna. Jakbyś ty sam w niej mówił, a nie wrocławski pręgierz.
W pewnym momencie zrozumiałem, że to, co mówię w książce, jest coraz bardziej stanowcze i coraz bardziej otwarte na przyszłość. I że nie chcę kończyć tej opowieści na tej chwili, która jest teraz. Myślę o czasie w dość szczególny sposób, cały czas czułem potrzebę, by tę książkę „wypuścić” do przodu, w czas, który jest przed nami. I kiedy skończyłem, pojąłem, że to jest książka o mnie, o tym, jak ja widzę czas. Pręgierz to tylko kawałek kamienia, ale to zarazem szczególne miejsce, które zapisuje na swoim twardym dysku, w swojej kamiennej pamięci wszystko, co robimy. Lubię taką perspektywę patrzenia na czas. Lubię myśleć o tym, że w drzewie odkładają się słoje. Niech więc zapisuje się ten czas, a drzewo niech rośnie i rośnie.
Wydawca
www.okis.pl
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego
Publikacja została dofinansowana z Budżetu Województwa Dolnośląskiego.
ip
Fot: Karol Krukowski (materiały prasowe OKiS)